Ze względu na sytuację epidemiczną odpuściliśmy dalekie wojaże, nie powiem, że bez żalu. Realizujemy za to plan krótkich, jednodniowych wypadów w szeroko rozumianą okolicę oraz dłuższych dwu i trzydniowych w okolice nieco dalsze 😉

Na pierwszy ogień poszły Kurpie. Zwizytowaliśmy skansen wsi kurpiowskiej w Kadzidle. Bardzo malownicze miejsce.

Następnie przez pola i łąki pojechaliśmy nad Jezioro Nidzkie do Rucianych-Nida. Po drodze zatrzymaliśmy się na popas (przepyszny sandacz) w restauracji Leśny Zakątek w Bystrzu koło Spychowa. Wokół zieleń i cisza. Spotkaliśmy bociany zarówno siedzące w gniazdach, jak i spacerujące po łąkach. Na łąkach pasły się krowy. Sielskość na maksa 🙂

Bardzo zacna, niedzielna wycieczka. Start z Zegrza o 12, powrót o 21.

Drugi wypad, tym razem sobotni, odbyliśmy rodzinnie do Narwiańskiego Parku Narodowego. Na początku zatrzymaliśmy się w uroczym Zambrowie, na doskonałych lodach :), w kawiarence o zachęcającej nazwie „Marzenia Podniebienia”. Polecamy

ta urocza para to moja siostra z małżonkiem

Narwiański Park Narodowy, to jeden z trzech „najmłodszych” polskich parków, utworzony w 1996 r. Chroni tereny Doliny Górnej Narwi, w których rzeka tworzy mozaikowy układ rozlewisk. Teren tez zwany jest czasem polską Amazonią. Najlepiej zwiedzać go z pokładu łódki, można na miejscu wypożyczyć kajak. Da się również oglądać bagna suchą stopą, korzystając z wybudowanych na drewnianych pomostach ścieżek.

Niestety panująca od lat susza spowodowała znaczne obniżenie stanu wód a trzcinowiska wysychają 😦 Nie pomogły padające deszcze. Nie zdecydowaliśmy się na wypożyczenie kajaków i postanowiliśmy pochodzić po dostępnych kładkach. Spacer zaczęliśmy od Kurowa i budynku Dyrekcji Parku Narodowego, gdzie zakupiliśmy bilety wstępów oraz wielce nieprecyzyjną mapkę szlaków ;). Kolejny raz z przykrością stwierdzam, że nasze parki narodowe są krytycznie niedofinansowane. Nie ma też dbałości o ich prezentację i materiały informacyjne, co daje efekt nieprzystępności dla zwiedzających, bylejakości i zaniedbania. Przy czym na niektóre działania nie potrzeba większych niż wydatkowane środków. Drukowanie niedokładniej, nieczytelnej i brzydkiej mapki kosztuje tyle samo co czytelnej, precyzyjnej i ładnej. Coś nie tak jest z zarządzaniem.

polowanie na bociany

Pomosty są w kilku miejscach niedostępne ze względu na ich katastrofalny stan techniczny, zagrażający bezpieczeństwu. Generalnie mam wrażenie, że po wykonaniu nie zadano sobie ani razu trudu konserwacji 😦 Bardzo to smutne, że nie dba się o infrastrukturę, która zadbana mogłaby służyć długie lata. Jeśli się tam wybieracie nie liczcie na posiłek na łonie natury. Nie tylko brak tam jest barów czy restauracji, nie uświadczycie też stołów piknikowych, więc własnego prowiantu też nie ma gdzie zjeść.

Kolejny wyskok odbyliśmy do Węgrowa i pobliskiego Liwu. Węgrów jest małym miasteczkiem powiatowym leżącym na prawym brzegu rzeki Liwiec, która jest dopływem Bugu. W centrum miasteczka znajduje się rozległy rynek otoczony niskimi kamieniczkami/domami. Na jego wschodniej ścianie króluje imponujący Kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP, w którym przechowywane jest Lustro Twardowskiego. Niestety nie zobaczyłam go :/.

Po obejrzeniu rynku z przyległościami udaliśmy się spacerem nad Liwiec, zjedliśmy szarlotkę z lodami, popiliśmy kawą i ponapawaliśmy się przyrodą.

Kolejnym punktem naszej wycieczki był Liw. Wieś ta otrzymała prawa miejskie przed 1412 rokiem i 1869 roku została zdegradowana. Przez miejscowość przepływa Liwiec, który stanowi granicę między dwoma regionami Mazowszem i Podlasiem. Na wjeździe ogromne zaskoczenie wzbudzają ukazujące się ruiny gotyckiego zamku obronnego wzniesionego przed 1429 r. Później gruntownie przebudowanego w XVI i XVII w., zniszczonego podczas Potopu i wojny północnej. Zachowała się jedynie wieża bramna, część murów okalających i fundamenty tzw. domu Dużego.

Na dziedzińcu można zobaczyć miniaturę zamku (widziałam ładniejsze)

Odwiedziny Sandomierza i Gór Świętokrzyskich zaplanowaliśmy na dwa dni. Pierwszego ruszyliśmy najpierw do Lublina (tam mieliśmy do załatwienia szybką sprawę) i stamtąd do Sandomierza. Mieliśmy do przejechania zaledwie 100 km ale nawigacja oszacowała drogę na 2 godziny. Faktycznie jechaliśmy wolno.

Sandomierz nas nie zawiódł. Bardzo ładne miasto, o bardzo długiej i ciekawej historii, warte odwiedzin. Aż dziw, że wcześniej się tam nie wybraliśmy. Pierwszego dnia obeszliśmy stare miasto z pochyłym rynkiem, odnaleźliśmy i przeszliśmy przez Ucho Igielne (dawna furta klasztorna). Znaleźliśmy wytwórnię lodów naturalnych i zjedliśmy tam prawdziwą ucztę, polecam zwłaszcza lody o smaku orzechów nerkowca.

Następnego dnia, po śniadaniu wybraliśmy się na zwiedzanie podziemnej trasy (pod miastem znajduje się kilka poziomów piwnic z XIV wieku i późniejszych). Po przejściu trasy odwiedziliśmy przepiękną Katedrę, zajrzeliśmy na dziedziniec zamku a następnie przespacerowaliśmy się wąwozem Królowej Jadwigi i zakończyliśmy w winnicy Św. Jakuba.

Opuściliśmy gościnny Sandomierz i ruszyliśmy do podnóża Łysej Góry, drugiego co do wysokości szczytu najstarszych gór w Polsce, który postanowiliśmy zdobyć. Zanim jednaj oddaliśmy się wędrówce górskiej zatrzymaliśmy się w Opatowie, gdzie zachwyciliśmy się starym opactwem i posililiśmy barszczem z uszkami 🙂

Pół godziny poźniej dojechaliśmy do wejścia na teren Świętokrzyskiego Parku Narodowego i rozpoczęliśmy wspinaczkę tzw. Drogą Królewską. Nie było lekko. Kamienista, stroma droga okazała się bardziej wymagająca zarówno kondycyjnie jak i odnośnie doboru obuwia niż się spodziewaliśmy. Daliśmy radę, a właściwie ja dałam radę. Kicia jak kozica pognał po kamieniach, nawet się nie zasapawszy. Ja walczyłam na granicy porażki 🙂 Covidowe siedzenie w domu nie pomogło. Puszcza Jodłowa przepiękna i pachnąca a z gór widoki były przepiękne. Wycieczka warta była wylanego potu. Wróciliśmy innym szlakiem, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Temperatura spadała i żałowałam, że bluzy zostały w aucie. Następnym razem zdobędziemy Łysicę będąc lepiej przygotowanymi.