wyprawy wakacyjne

podróże dalekie i bliskie

Nevada

U.S 50

Nevada, ta może mniej znana i nieczęsto odwiedzana. Podczas wyprawy w czerwcu/lipcu 2012 postanowiliśmy przejechać Silver State wszerz począwszy od Reno a skończywszy na Beaver w Utah. Jechaliśmy U.S. Route 50 – The Loneliest Road in America (najodludniejszą, najbardziej samotną drogą Ameryki). Zapraszam do wzięciu udziału w jej przejechaniu z nami (taki powrót do przeszłości).

Zaczyna się nie tak odludnie. Sporo aut w obu kierunkach. Zjechaliśmy na dwie godzinki do Virginia City, które jest jednym z najlepiej zachowanych i najbardziej malowniczych ghost towns w USA.

Było miastem górniczym podczas eksploatacji złóż srebra (Nevada jest zwana Silver State, Kalifornia Golden State).  Mieliśmy masę szczęścia, bo trafiliśmy na doroczne święto- ostatni weekend  przed 4 lipca. Na Maine Street stały dziesiątki zabytkowych samochodów, wszędzie pełno ludzi ubranych jak z przełomu XIX i XX wieku.

Dymiące grille, zimne napoje i masa sklepów z tzw. badziewiem. Kupiliśmy kapelusze, zjadłam solidną jajecznicę z bekonem za 5,5$, wypiliśmy kawkę i poszwendaliśmy się po mieście. Nie zdecydowaliśmy się czekać na pojedynek rewolwerowców w samo południe, bo przed nami czekała DROGA, jedyne 310 mil.

Po opuszczeniu Virginia City pognaliśmy dalej 50tką, zbierając specjalne pieczątki na mapie, dokumentujące naszą podróż. Mieliśmy nadzieję uzyskać certyfikat „we survive Road 50” 

Odludna to ona jest, widoki piękne, niezmierzone przestrzenie porośnięte z rzadka trawą, bylicą i gdzieniegdzie jałowcami. Suche i niegościnne równiny, fioletowawe i łyse góry. I tak przez 6 godzin. Minęliśmy tylko trzy miasteczka, w pierwszym (Falon) zatankowaliśmy, w drugim zjedliśmy obiad (Austin), w trzecim podstemplowaliśmy tylko mapę (Eureka) i dotarliśmy na nocleg do czwartego (Ely). Po drodze było kilka sesji zdjęciowych pustki, samochodów minęliśmy już bardzo mało. 

W pewnym momencie wyprzedziła nas szybko jadąca Toyota. Kilka mil dalej stała na poboczu w towarzystwie radiowozu. Nie wiem skąd oni się biorą! Po horyzont tylko sucha trawa i krzaczki, żadnej wsi domku, NICZEGO. Ktoś przekracza prędkość a szeryf puff już jest na sygnale! Teleportery mają czy co?

Po zakwaterowaniu i odsapnięciu postanowiliśmy wyjechać za miasto pooglądać niebo, bo prawie nie ma tu light polutions a i pogoda zachęcała. Kicia znalazł fajne wzgórze z drogą gruntową i placykiem do zawracania. Pojechaliśmy, więc we czwórkę. Było niesamowicie, mimo że obserwacje większości obiektów były niemożliwe z powodu bardzo jasnego księżyca. Świecił tak mocno, że u stóp kładły się nam długie cienie, krzaki i skały wyglądały złowieszczo, na domiar złego Sebastian znalazł całą masę łusek z różnej broni. My z Ulą wpadłyśmy w panikę i zażądałyśmy natychmiastowego powrotu, ku żywemu sprzeciwowi Kici. Uległ jednak naszej presji i wróciliśmy do motelu cało i zdrowo. 

Następnego dnia mieliśmy zaplanowane eksplorowanie jedynego w Nevadzie Parku Narodowego- Great Basin. Raniutko wciągnęliśmy duże śniadanko w Big Apple Familie (najgorsze, jak dotąd) i pojechaliśmy do parku. Po 30 milach dotarło do nas, że zapomnieliśmy o najważniejszej czynności na pustyni- tankowaniu. Autko twierdziło, że ma paliwa na 100 mil a do przejechania w te i wewte było 120, a Sebastianowy rydwan twierdził, że nawet zawracając, do Ely już nie dojedzie. Podczas krótkiego napadu paniki, Kicia odpalił iPada, złapał sieć (czynność granicząca z cudem, bo tam z zasięgiem było słabiutko) i wyszukał, że po drodze, w miejscowości Baker przy samej 487 jest stacja benzynowa. Ufff
Pogrzaliśmy więc do Baker. Rety, co my przeżyliśmy!!! Stacja to były dwa dystrybutory w szczerym polu, Dziś niedziela, nie było więc żadnej ludzkiej obsługi, płatność tylko kartą kredytową do tego amerykańską. Oznaczało to tyle, że automat przy próbie autoryzacji przed tankowaniem żądał ZIP Code, czyli kodu pocztowego. Ten numer już znaliśmy i przy podaniu dowolnego kodu np. hotelowego moja karta z citi przechodziła. Nie tym razem… Stoimy i próbujemy zip kody wszelakie a automat ciągle, że nie zweryfikował tej karty. Nadzieja prawie nas opuściła, do domu za daleko- rozpacz w ciapki.
Nagle dostrzegłam zbliżająca się półciężarówkę, zaczęłam machać, jak oszalała wybiegając na jezdnię. Zatrzymał się przemiły pan w kapeluszu, najpierw nieufnie upuścił 3 cm szyby z pytaniem co się stało. Opowiedziałam nam o naszych problemach, pacie z automatem i poprosiłam o pomoc. Nieśmiało zapytałam, czy nie mógłby zapłacić swoją kartą a ja mu dam cash. Popatrzył na mnie chwilę, przyjrzał się reszcie naszej drużyny (3 auta z polskimi flagami na lusterkach, siedmiu dorosłych i troje dzieci) i wysiadł z bryki! Zatankował cierpliwie nasze wszystkie auta, a my bawiliśmy się w bankomat podchodząc kolejno z gotówką w ręku.
WSPANIAŁY KRAJ, WSPANIALI LUDZIE!!!! Pożegnaliśmy się z panem-dobroczyńcą, żałując że nie mieliśmy jakichś pamiątkowych drobiazgów z Polski i pojechaliśmy w góry.

Zaczynając od granicy parku (droga 488) w Nevadzie, Wheeler Peak Scenic Drive wspięliśmy się, malowniczą 12-kilometrową drogą, na wysokość przekraczającą 10 000 stóp nad poziomem morza, aż do szczytu Wheeler Peak. Pokonuje się tym sposobem ponad 4000 stóp przewyższenia, przejeżdżając przez liczne strefy klimatyczne. Podobno to jak odpowiednik jazdy z Baker w stanie Nevada do zamarzniętego Jukonu, tysiące mil na północ. Z punktów widokowych rozciągają się niesamowite widoki na leżącą poniżej surową pustynię. Gdzieniegdzie widać nawadniane pola w kształcie ciemnozielonych kół. Z każdą milą zmienia się szata roślinna od traw i szałwii poprzez jałowce, sosny karłowate, mahonie aż do po sub-alpejski las z pokrytymi białą korą osiką (prawie jak nasze brzozy).

Część naszej załogi zdecydowała się zdobyć szczyt, pierwszy w swym życiu czterotysięcznik. Wheeler Peak ma tak naprawdę 13 065 stóp (to 3982 m, czyli prawie cztery  ). Szlak zaczyna się na parkingu na wysokości 3100 m n.p.m., ma długość 14 km i pokonuje się 890 m przewyższenia. Nie jesteśmy wytrawnymi uprawiaczami turystyki górskiej i mimo dobrej kondycji, stroju i ilości zabranych płynów droga na szczyt okazała się bardzo ciężką próbą zarówno kondycji jak i hartu ducha. Przejście szlaku na szczyt i powrót zajął nam cały dzień. Najpierw idzie się przez las, dochodzi do przepięknego Stella Lake i dalej po kamienistej „drodze” wchodzi się na szczyt. Widoki są oszałamiające, trasa niezwykle widokowa a przy tym wyczerpująca. Na tej wysokości źle się oddycha i trzeba to wziąć pod uwagę planując drogę. Trzeba też zadbać o bardzo mocny filtr przeciwsłoneczny bo ultrafioletu jest to co niemiara. Nie wolno zapominać o uzupełnianiu płynów.

Po zejściu na parking, w zapadającym zmierzchu wróciliśmy do Ely. Podczas powrotnej drogi też nie obyło się bez kłopotów. Waldi nagle przestał widzieć drogę, musieliśmy się przegrupować. Rano te objawy minęły bez śladu ale strach był. Za dużo światła, dlatego naprawdę dobre okulary przeciwsłoneczne są konieczne.

Las Vegas, Tama Hoovera, Valley of Fire

Największego miasta Nevady nie trzeba przedstawiać. Miasto Grzechu czyli Las Vegas. Zbudowane na pustyni Mojave z 310 dniami słońca w roku jest jednym z najgorętszych miast Ameryki. I nie chodzi tylko o temperaturę powietrza, która latem jest nie do zniesienia (podczas naszego pobytu w lipcu zanotowaliśmy 119 stopni Fahrenheita czyli około 48 stopni Celsjusza!).

Gdy pierwszy raz w życiu jechaliśmy do Las Vegas w nocy, jadąc autostradą 15 od północnego wschodu ujrzeliśmy jezioro ognia. Po dłuższej chwili spłynęło na nas olśnienie: to światła Vegas.

Zatrzymując się w Las Vegas możne wybrać hotel na Stripe (Las Vegas Blvd, główna ulice przy której usadowiły się największe resorty)- spaliśmy w Mirage i Luxor, hotel poza Strip- w tej kategorii wybraliśmy komfortowy Hard Rock Hotel, czy okolice Freemont Street tzw. stare Vegas- tu wybraliśmy Golden Nugget. Każda z lokalizacji ma swoje plusi i minusy. Pierwsza kategoria, to hotele ogromne i dość drogie ale za to jest się w centrum zamieszania, druga kategoria oznacza tańszy luksus ale trzeba się liczyć z wzięciem taksówki, trzecia kategoria to szalone Freemont Street Expirience przed drzwiami hotelu i nieco starsze wydanie dawnego szyku. Mamy dobre wspomnienia z każdej z tych trzech opcji 🙂

Z porad praktycznych:

  • jeśli zaplanujecie pobyt w Las Vegas poza weekendem sporo zaoszczędzicie- w weekend ceny hoteli oraz atrakcji wzrastają kilkukrotnie, jest też większa dostępność aut w wypożyczalni
  • Z Freemont Street można dostać się na Strip autobusem ( 2 godzinny bilet 6$, 24 godzinny 8$)
  • jedną z atrakcji tego miasta są bufety śniadaniowe, które działają całą dobę. Bufety to restauracje w stylu “all you can eat”. Płacisz za wstęp i możesz tam siedzieć ile chcesz i jeść ile chcesz. A wybór potraw jest często oszałamiający. tu znajdziecie jeden z bufetowych rankingów : https://www.timeout.com/las-vegas/restaurants/best-buffets-in-las-vegas
  • polecam zakupy w Las Vegas Premium Outlets, ja preferuje North https://www.premiumoutlets.com/outlet/las-vegas-north

WYCIECZKI

Tama Hoovera

Zapora znajduje się 48 km na południowy wschód od Las Vegas. Tama ma wysokość 224,1 m i długość 379,2 m. Szerokość u podstawy wynosi 200 m, a na górze 15 m. Maksymalna moc elektrowni wodnej wynosi 2074 MW. Powyżej zapory znajduje się sztuczne jezioro Mead.W chwili ukończenia w 1936 była zarówno największą na świecie elektrownią wodną, jak i największą na świecie konstrukcją betonową. Prymat ten utraciła w 1945 na rzecz Grand Coulee w stanie Waszyngton na rzece Columbia.

Watro skorzystać z możliwości zobaczenia tamy „od środka podczas jednego ze zorganizowanych przez Visitor Center tourów. Taka przyjemność kosztuje 15$ https://hooverdam.denisonparking.com/WebStore/shop/ViewItems.aspx?CG=HDVCTKTS&C=HDTKTS

Valley Of Fire

Za każdym razem, gdy byliśmy w Vegas mieliśmy ochotę tam pojechać i za każdym razem zabrakło nam czasu. Teraz nadszedł właśnie ten moment.Ja chciałam go zwiedzić w stylu amerykańskim, czyli przejeżdżając od punktu do punktu i robiąc zdjęcia praktycznie z krawężnika. Niestety chłopakom zachciało się na przejście kilku krótkich tras. Odmówiłam kategorycznie, było 45°C!Poszli i przeżyli, zdjęcia wyszły bardzo ładne. To naprawdę przepiękny park.

%d blogerów lubi to: