Chiang Mai
31.12-2.02
Podróż pociągiem była całkiem wygodna. Co prawda, Ci którzy są obdarzeni tzw. lekkim snem nie wyspali się zbyt mocno, ale ja narzekać nie mogę. Po przebudzeniu zaserwowano nam śniadanie, które zamówiliśmy wieczorem. Jajka, parowki tosty do tego warzywa, kawałki ananasa i herbatę. Świeże i smaczne w rozsądnej cenie po 12 zł na głowę.
Bilety zarezerwowaliśmy dwa miesiące przed wyjazdem (wcześniej nie były dostępne) i kosztowały za dolną kuszetkę 821 THB a za górną 751 THB.
Pociąg był czysty, pościel świeżutka, niestety dotarł do celu z godzinnym opóźnieniem.


Przed dworcem wzięliśmy taksówkę (czerwony pikup z ławeczkami na pace) za 200 THB, która zawiozła nas pod hotel. Kierowca był bardzo zabawny, chwalił się wpisami do książki pamiątkowej dokonanymi przez innych Polaków. Miał tego sporo 🙂
Hotel o szumnej nazwie Ritz Old Town z Ritzem nie miał wiele wspólnego, ale był bardzo sympatyczny. Dostaliśmy bardzo duży, wygodny i czysty pokój. Mieliśmy tu spędzić najbliższe dwie noce i powitać Nowy Rok.
Właśnie ze względu na Sylwestra wybraliśmy hotel na starym mieście, by z ewentualnej imprezy mieć blisko spacerem na nocleg. Jak się okazało nie było to konieczne. Tajowie świętowali koniec starego i nadejście Nowego Roku bardziej duchowo. Tego wieczoru świątynie wypełnione były wiernymi. Zajrzeliśmy do jednej wieczorem. Było kolorowo i nastrojowo. Można było popróbować tradycyjnych potraw. Niestety nie rozumieliśmy mówcy, którego głos rozbrzmiewał przez głośniki.












My, w lobby hotelowym, wznieśliśmy o północy toast rosyjskim szampanem, który Mania, specjalnie na tę okazję przywiozła z Moskwy i po kilku chwilach poszliśmy spać 🙂



W Nowy Rok pokręciliśmy się po mieście, zajrzeliśmy do kilku muzeów a wieczorem zafundowaliśmy sobie szaleńczą jazdę tuktukiem na nocny targ.








Chiang Mai zaskoczyło nas nieco. Jest dużym miastem z bardzo ładną i spokojną starówką. Wszędzie, gdzie się nie obróciliśmy widoczne były bogato zdobione świątynie. Jest ich ponoć ponad 300.







Jest też miastem kafejek, a kawę parzą tu przednią. Od razu można się zorientować, że w okalających miasto górach uprawia się kawę 🙂



Słowem raj!
Nie zachwyciła mnie tylko kuchnia. Jest owszem masa knajpek i knajpeczek, lecz dania proponowane są nieco gorsze niż kuchnia południa, która nam bardziej odpowiadała. Jeśli miałabym postawić na miejsce z najlepszym jedzeniem, to oprócz Mango Tree na Ko Samui, targiem nocnym w Phuket Town, jedzeniem na Koh Lipe wskazałabym jeszcze na Penang w Malezji i Singapur.
A że nie samym chlebem człowiek żyje, postanowiliśmy odwiedzić dwa najbliższe parki narodowe: Doi Ithanon i Doi Suthep